"Listy do utraconej" Brigid Kemmerer |
To w ostatnim czasie moja trzecia książka z rzędu, w której główna bohaterka zmaga się z półsieroctwem. Nie spodziewałam się niczego wielkiego, ani odkrywczego. Zwłaszcza, że tym razem to właśnie to osierocenie jest głównym motywem, który napędza całą fabułę i z pozoru brakowało innego elementu, który równoważył by smutek i tęsknotę głównej bohaterki. Jednakże Kemmerer zaskoczyła mnie niesamowicie pozytywnie. Dostałam dużo więcej niż oczekiwałam. Spodziewałam się, że będzie to smutna młodzieżówka, opowiadająca o stracie i depresji, a autorka zaserwowała nam powieść z pogłębioną analizą psychiki nie tylko głównych, nastoletnich bohaterów, ale też ich dorosłych członków rodzin.
Pierwsze dwieście stron jest dokładnie tym, co wydawcy zdradzają na odwrocie okładki. Juliet pisze listy do zmarłej w wypadku matki, a Declan postanawia odpisać na jeden z pozostawionych na nagrobku listów. I tak oto zaczyna się wymiana korespondencji, a potem wielka przyjaźń pomiędzy dwojgiem nastolatków z dwóch różnych środowisk. Za to później... Druga połowa powieści jest zdecydowanie ciekawsza i obfituje w ważne przemyślenia. Zaczynając od filozoficznych pytań o naturę fotografii i fotografowania, poprzez rolę i siłę przyjaźni, a kończąc na rozważaniach o powszechnie akceptowanych normach społecznych i stereotypach rządzących szkołą średnią. Za sprawą tej nieoczekiwanej głębi "Listy do utraconej" są lekturą nie tylko dla młodzieży, ale też dla starszego czytelnika, który z pomiędzy opisów skomplikowanej relacji pomiędzy Juliet a Declanem dostrzeże interesujące poglądy filozoficzne.
Akcja jest cholernie prężna. Właściwie już pierwsze cztery strony całkowicie wprowadzają czytelnika w sytuację opisaną na tylnej okładce. Fabuła od razu rusza z kopyta, żadnego wstępu, ani wprowadzenia postaci na pierwszych stronach. Bohaterów poznajemy stopniowo podczas lektury tytułowych listów. Dzięki temu książkę czyta się naprawdę szybko. Dawno nie byłam tak zaskoczona tempem swoje lektury.
Polecam. Sama nadal jestem bardzo zaskoczona dojrzałością tej lektury. Autorce udało się mnie całkiem zszokować także rozwiązaniem głównego wątku - straty matki w młodym wieku. Przyznam, że nawet przez moment nie przyszło mi do głowy takie niewyidealizowane rozwiązanie. To chyba jeszcze jeden dowód na to, że "Listy do utraconej" nie są kolejną, przesłodzoną powieścią dla licealistek, a za fasadą powieści młodzieżowej można znaleźć kawałek porządnej i ambitnej literatury.
Komentarze
Prześlij komentarz