Przejdź do głównej zawartości

"Confess" Colleen Hooveer

"Confess" Colleen Hoover

Dotychczas Hoover albo mnie całkowicie zaskakiwała i ujmowała, albo rozczarowywała do granic możliwości. Tym razem trafiłam na powieść, gdzieś pośrodku. "Confess" jednocześnie rozczarowała mnie brakiem nowych pomysłów na zawiązania przedakcji i ujęła mnie zawarciem obrazów w powieści, co jest nowością nie tylko w stylistyce tej autorki, ale jest też czymś z czym nie spotkałam się dotychczas w żadnej innej powieści. 

Autorka gra DOKŁADNIE tymi samymi kartami, których użyła, by ograć czytelnika w "November 9" oraz "Ugly Love". Dostrzegam też spore podobieństwo w kreacji jednej z męskich postaci do  głównego bohatera z "Maybe someday"... I tego nie mogę Hoover wybaczyć. Tyle świetnych pomysłów, a "Confess" jest tylko remiksem trzech wcześniejszych powieści z jej dorobku. Choć lektura mi się podobała to już od pierwszych stron wiedziałam jak to wszystko się skończy, zbyt wiele podobieństw sprawiło, że nie mogło być mowy o żadnym zakończeniu. Chociaż "Ugly love" było napisane w znacznie mniej zgrabny i przyjemny sposób. "Confess" jest delikatniejsze, subtelniejsze i mniej nachalne w opisach. Także uczucie pomiędzy bohaterami jest opisane bardziej realistycznie, bez niepotrzebnych fajerwerków i niepotrzebnych zwrotów akcji, które tak naprawdę niczego nie wnoszą.

Największą zaletą najnowszej powieści Hoover jest pasja głównego bohatera - malarstwo. Wewnątrz książki znajdują się reprodukcje obrazów, które tworzy Owen. W "November 9" główny bohater pisał powieść, która także stałą się zawartością powieści, a do "Maybe someday" powstały teksty piosenek, które tworzył (ponownie) główny bohater. Zastanawiam się dlaczego w powieściach tej amerykańskiej autorki to mężczyźni są zawsze (tylko i wyłącznie) obdarzeni wyjątkowym talentem. 

Polecam zakochanym w romansach. "Confess" to klasyczny i typowy romans, spełniający wszystkie założenia tego gatunku. Powieść jest niedługa, nie ma nawet 300 stron, więc lektura zajmie najwyżej jeden miły, wiosenny wieczór na tarasie. Mam mimo wszystko nadzieję, że jeszcze kiedyś czymś mnie Hoover zaskoczy tak jak w "Hopeless" i "Never never". 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Wyśniony Moondrive Box!

Ta-dam! Nadszedł czas na nowy Box od Wydawnictwa Moondrive. Dotarł do mnie już wczoraj. Z pewnością jest o wiele lepszy niż poprzednie pudełka. I choć sam karton dotarł trochę zniszczony to i tak cieszę się jak w Boże Narodzenie. Jest na prawdę ładny. Znów z każdej strony znjaduje się tekst związany z książką. Na tyle znajdziemy też coś, co przypomina rebus-zagadkę. Oczywiście, nie mam pojęcia jakie jest rozwiązanie. Mam nadzieję, że olśni mnie podczas lektury. Wiem, kim była Lukrecja Borgia, której imię znajduje się na odwrocie pudełka, ale cóż, do diaska, ma ona wspólnego z oniryczną powieścią dla młodzieży? To teraz przechodzimy do zawartości pudełka... Pierwszym przedmiotem, który znalazłam był kubeczek. Duży, granatowy (i dość nie ostry na zdjęciu) w rzeczywistości prezentuje się naprawdę dużo lepiej. Drugim podarkiem była świeczka. Niestety jestem beztalenciem, więc nie umiem określić zapachu, nawet jeśli jest to klasyczna wanilia podpisana jako "Mimo wszystko". Przy

"Zdobyć to, co tak ulotne" Beatrice Colin

"Zdobyć to, co tak ulotne" Beatrice Colin Ogromne zaskoczenie. Pozytywne. Choć okładka zapowiada romans w cieniu wznoszącej się wieży Eiffela, to powieść Colin jest raczej powieścią społeczno-obyczajową, niż romansem w popularnym rozumieniu. Brytyjska pisarka skupia się na ukazaniu obłudy schyłku XIX stulecia, gierkach pomiędzy klasami europejskiej socjety oraz podobieństw pomiędzy potrzebami bohaterów, a współczesnym czytelnikiem. Z całą pewnością osoby, które sięgają po tę powieść w poszukiwaniu historycznego romansu, namiętnych scen erotycznych i romantycznych scenek w paryskich kawiarniach będą rozczarowane. Jednak osoby, które chciałyby spojrzeć na Paryż z perspektywy budowanej dzień po dniu wieży Eiffela będą zachwycone. Akcja rozwija się dość szybkim, równym tempem. Colin skupia się nie tylko na parze głównych bohaterów - Emilu i Cait - ale także na podopiecznych głównej bohaterki, wchodzących w dorosłość Alice i Jamesa. I to właśnie za sprawą rozpieszczonego ro

"Po drugiej stronie kartki" Jodi Picoult i Samanthe van Leer

Bajki tak to już mają, że wszystko dobrze się w nich kończy. Potwory zostają pokonane, księżniczki ocalone, a książęta są szczęśliwie zakochani... Zaraz, zaraz. Tylko kto powiedział, że książę zakochuje się w księżniczce? Co się stanie, gdy miłością jego życia okaże się czytelniczka? Wtedy tak jak Delilah i Oliver zrobią wszystko, aby wyciągnąć księcia z opowieści. I gdy już wszystko się udaje, gdy jesteśmy o krok od szczęśliwego zakończenia postawstaje kontynuacja, która udowadnia, że za każdym Żyli długo i szczęśliwie kryje się sporo opowieści o niepowodzeniach i rozczarowaniach prozą dnia codziennego.  Oliverowi udało się uwolnić z książki. Nie umie prowadzić samochodu, nie zna szkolnego życia i nie rozumie, że sam może podejmować wybory. Mimo to jest najszczęśliwszy na świecie - teraz może być z Delilah. Do czasu... "Po drugiej stronie kartki" Picoult i van Leer Sięgnięcie po kontynuację "Z innej bajki" zajęło mi ponad dwa lata, więc sporo szczegółów z