Przejdź do głównej zawartości

"Legenda. Rebeliant" Marie Lu

"Legenda. Rebeliant" Marie Lu



Kto wpadł na genialny pomysł złożenia książki czcionką bezszeryfową? Co za geniusz typografii i redakcji stwierdził, że wydanie co drugiego rozdziału (czyli połowy książki) zgrabnym fontem bez szeryfów doda jej estetyki? Nie dość, że wygląda to jak plakat do szkoły podstawowej (nawet nie wiem ile różnych czcionek użyto do zredagowanie tej książki, ale więcej niż cztery, z pewnością) to jeszcze czytać się nie da! Czcionki bez szeryfów nie nadają się do dłuższych tekstów, bo wzrok się po nich "ześlizguje", a to bardzo spowalnia czytanie i denerwuje czytelnika. Nawet wytrawnego, który nie jedno już w życiu widział i swoje przeczytał. jeśli koniecznie trzeba było zastosować dwie różne czcionki dla obu narratorów to dlaczego nie mogły to być dwie różne czcionki z szeryfami?

No dobrze, już się wyżyłam. Teraz mogę zacząć opowiadać o samej książce. Albo mogłabym, gdyby było o czym opowiadać. Niestety jest to pozycja pod każdym względem przeciętna. Idealnie nijaka i perfekcyjnie zwyczajna. Całkowicie niewyróżniająca się z tłumu innych książek. A z pewnością z pośród innych dystopii. Jak to często bywa w przypadku tego gatunku mamy do czynienia z narracją pierwszoosobową. W dodatku autorka zdecydowała się na wprowadzenie dwóch narratorów - June i Daya. Dobre to o tyle, że dzięki temu książka w równym stopniu przypadnie do gustu kobietom jak i mężczyznom. Irytujący jest tylko fakt, że oboje mają po piętnaście lat, a dokonują czynów godnych dorosłych z wieloletnim doświadczeniem. Świat wykreowany przez Lu też nie wyróżnia się na tle innym dystopii. Autorka stworzyła świat wojny między dwoma pseudo-państwami, które mieszą się na terenie USA. Republika - wspaniały kraj, rządzony przez 11 kadencji przez jednego prezydenta. Wybieranego, oczywiście, w sprawiedliwych i demokratycznych wyborach. Niestety cudowną Republikę wciąż nawiedzają wybuchy epidemii tajemniczej choroby. Zaraz roznosi się głównie w najbiedniejszych sektorach Los Angeles. Ponad to Republika walczy z Koloniami - tymi złymi, głupimi, którzy śmią wątpić w demokratyczne rządy i słuszność systemu. Brzmi schematycznie, prawda? Jednak autorka decyduje się zostawić watek wojny z koloniami na później. Więcej tu wewnętrznej zawieruchy niż walki z wrogiem. 

Ona, June jest genialnym dzieckiem. W wieku dziesięciu lat trafiła na uniwersytet po tym jak zdała Próby z najwyższym możliwym wynikiem. Złote dziecko Republiki. Doskonale wyszkolona i przygotowana na walkę z Koloniami. Zabójczo skuteczna, niepokorna i sprytna. On, Day to najbardziej poszukiwany przestępca w Republice.  Buntownik, złodziej, oszust i wandal. Ale nie zabójca. Nigdy nikogo nie zabił. Do czasu.Nie trzeba być geniuszem, aby odgadnąć, ze tych dwoje poczuje do siebie miętę. Ponad to ona jest wyjątkowo urodziwą brunetką, a z niego blond przystojniak o niebieskich oczach. Mnie takie detale nie przekonują, raczej dodatkowo odrealniają całą opowieść. O banalności nie wspomnę.

Akcja leci na łeb na szyję. Szybko. Za szybko. Jest bardziej dynamiczna niż kiedykolwiek się tego spodziewałam. Niestety, nie dodaje to atrakcyjności fabule. Przeciwnie. Zabieg autorki sprawia, że całość jest bardzo płytka i banalna. Brak troski o szczegóły, czasem brak i wiarygodności w postępowaniu bohaterów.  Przez pierwsze 2/3 powieści jest nudno i schematycznie. Barwnie robi się na ostatnie sto stron i czym bliżej końca tym bardziej wyraziści i wyszukanie. Nawet główni bohaterowie nie są specjalnie wyszukani i interesujący. Najbardziej polubiłam Tess. Inni są tacy TYPOWI. Najczęściej dostrzegałam analogii z trylogią "Niezgodna" oraz "Igrzyskami Śmierci". 

Polecam? Jedynie dystopicznym wyjadaczom i tym, którzy nie doszukują się wciąż wiarygodności psychologicznej u bohaterów.Nie zrusza i nie bawi. Ciekawi dopiero ostatnie sto stron. Zwykłe, przeciętne i schematyczne. Dobrze, że Lu nie skupiła się bardziej na wątkach miłosnych bo zamiast dystopii mielibyśmy tu romans pseudo-wojenny. Myślę, że mimo wszystko sięgnę po "Wybrańca", ale dopiero gdy poczuje niedosyt banalnych historii o cudownych piętnastolatkach i zakłamanych systemach. 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Wyśniony Moondrive Box!

Ta-dam! Nadszedł czas na nowy Box od Wydawnictwa Moondrive. Dotarł do mnie już wczoraj. Z pewnością jest o wiele lepszy niż poprzednie pudełka. I choć sam karton dotarł trochę zniszczony to i tak cieszę się jak w Boże Narodzenie. Jest na prawdę ładny. Znów z każdej strony znjaduje się tekst związany z książką. Na tyle znajdziemy też coś, co przypomina rebus-zagadkę. Oczywiście, nie mam pojęcia jakie jest rozwiązanie. Mam nadzieję, że olśni mnie podczas lektury. Wiem, kim była Lukrecja Borgia, której imię znajduje się na odwrocie pudełka, ale cóż, do diaska, ma ona wspólnego z oniryczną powieścią dla młodzieży? To teraz przechodzimy do zawartości pudełka... Pierwszym przedmiotem, który znalazłam był kubeczek. Duży, granatowy (i dość nie ostry na zdjęciu) w rzeczywistości prezentuje się naprawdę dużo lepiej. Drugim podarkiem była świeczka. Niestety jestem beztalenciem, więc nie umiem określić zapachu, nawet jeśli jest to klasyczna wanilia podpisana jako "Mimo wszystko". Przy

"Zdobyć to, co tak ulotne" Beatrice Colin

"Zdobyć to, co tak ulotne" Beatrice Colin Ogromne zaskoczenie. Pozytywne. Choć okładka zapowiada romans w cieniu wznoszącej się wieży Eiffela, to powieść Colin jest raczej powieścią społeczno-obyczajową, niż romansem w popularnym rozumieniu. Brytyjska pisarka skupia się na ukazaniu obłudy schyłku XIX stulecia, gierkach pomiędzy klasami europejskiej socjety oraz podobieństw pomiędzy potrzebami bohaterów, a współczesnym czytelnikiem. Z całą pewnością osoby, które sięgają po tę powieść w poszukiwaniu historycznego romansu, namiętnych scen erotycznych i romantycznych scenek w paryskich kawiarniach będą rozczarowane. Jednak osoby, które chciałyby spojrzeć na Paryż z perspektywy budowanej dzień po dniu wieży Eiffela będą zachwycone. Akcja rozwija się dość szybkim, równym tempem. Colin skupia się nie tylko na parze głównych bohaterów - Emilu i Cait - ale także na podopiecznych głównej bohaterki, wchodzących w dorosłość Alice i Jamesa. I to właśnie za sprawą rozpieszczonego ro

"Po drugiej stronie kartki" Jodi Picoult i Samanthe van Leer

Bajki tak to już mają, że wszystko dobrze się w nich kończy. Potwory zostają pokonane, księżniczki ocalone, a książęta są szczęśliwie zakochani... Zaraz, zaraz. Tylko kto powiedział, że książę zakochuje się w księżniczce? Co się stanie, gdy miłością jego życia okaże się czytelniczka? Wtedy tak jak Delilah i Oliver zrobią wszystko, aby wyciągnąć księcia z opowieści. I gdy już wszystko się udaje, gdy jesteśmy o krok od szczęśliwego zakończenia postawstaje kontynuacja, która udowadnia, że za każdym Żyli długo i szczęśliwie kryje się sporo opowieści o niepowodzeniach i rozczarowaniach prozą dnia codziennego.  Oliverowi udało się uwolnić z książki. Nie umie prowadzić samochodu, nie zna szkolnego życia i nie rozumie, że sam może podejmować wybory. Mimo to jest najszczęśliwszy na świecie - teraz może być z Delilah. Do czasu... "Po drugiej stronie kartki" Picoult i van Leer Sięgnięcie po kontynuację "Z innej bajki" zajęło mi ponad dwa lata, więc sporo szczegółów z