"Pracownia naprawiania życia" Velerie Toung Cuong |
Intrygujący tytuł, zagadkowa okładka nawiązująca do okładki "Pacjentki z sali numer 7", niska cena, mała objętość oraz inspirujący opis fabuły na odwrocie... Cóż, dałam się skusić. Autorka jak i sama pozycja należy do bardzo niepopularnych. Na szczęście tematyka jest ostatnio "na czasie", więc widziałam, że źle być nie może... Spodziewałam się zupełnie czegoś innego. Myślałam, że wkradną się tu jakieś wątki parapsychologiczne i/lub metafizyczne. Błędnie zakładałam, że tytułowa Pracownia to biblijny czyściec lub raj. Moje zdziwienie, gdy okazało się, że Pracownia to instytucja charytatywna zajmująca się ludźmi pokrzywdzonymi przez los...
Poznajemy troje nieszczęśników. Młodziutka Millie czuje się niekochana i niespełniona. Ma niewiele ponad dwadzieścia lat, a już sądzi, że przegrała życie. Jej relacje z rodzicami przypominają farsę. Nie ma przyjaciół, znajomych, ukochanego. Pracuje dorywczo jako sekretarka. Gdy w jej mieszkaniu wybucha pożar jedyne o czym myśli to o kuszącej wizji śmierci w płomieniach.
Pan Mike był żołnierzem. Zdezerterował, gdy nie mógł już zabijać w imię lojalności i munduru. Żona odeszła, wyrzuciła go na bruk. I na tym bruku skończył. Niegdyś w mundurze, teraz w łachach sypia kątem przy piecu w kotłowni. Walczy o swoją pozycje na ulicy, zjada produkty spożywcze wyrzucone ze sklepu. Pije na umór... Aż pewnego dnia zostaje solidnie pobity przez ulicznego rywala
Mariette. Matko dwóch nastolatków, żona wpływowego polityka, nauczycielka historii i geografii. Jest ucieleśnieniem marzeń nie jednej młodej kobiety. Stabilna praca, mąż, dzieci, popularność... Ale praca w szkole wywołuje u niej nerwice, a relacje z mężem można opisać w dwóch słowach: "przemoc psychiczna". Pewnego dnia nie wytrzymuje.
Dziwnym zrządzeniem losu cała trójka trafia do miejsca zwanego "Pracownią naprawiania życia". w tym momencie oczekiwałam cudów, aniołów, fanfar, magii, czarów... Dostałam całkiem zwyczajną organizację non-profit wraz z osobliwym Jeanem na czele. I chyba to własnie postać Jeana była dla mnie największą zagadką. W pierwszej części książki jest to postać idealnie, krystaliczna, wyidealizowana i wybielona. Później... No właśnie, Później Jean staje się zwykłym człowiekiem. Zupełnie nie rozumiem jego metamorfozy, szkicu psychologicznego. Nie wiem w jakim celu autorka tak odmieniła jego postać...
Kompozycja prosta, łatwa do przewidzenia. Styl i język autorki jest nijaki. Ani dobry, ani zły. Nie zachwycił, nie rzucił na kolana, ale też nie zraził. Niestety mam świadomość, że z tego powodu szybko zapomnę o "Pracowni Naprawiania Życia". Pozostali bohaterowie są dość sympatyczni. Najmniej polubiłam Pana Mike. Był tak blady, niewyrazisty... Millie jest z kolei najmniej realną postacią. Jest prawie moją rówieśniczką, a nie mogę wyobrazić sobie w jakim stanie była jej psychika, że nie ratowała się z pożaru. Najbardziej polubiłam Mariette. Uważam, że autorka postąpiła z nią bardzo niesprawiedliwie. Nawet udało mi się współczuć biednej, samotnej nauczycielce.
Finał też nie zachwycił. Lubię słodko-gorzkie zakończenia. Ale to było tak mało prawdopodobne, tak oddalone od właściwej treści książki... Nierealne i oderwane od głównej fabuły. Tak jakby autorka śpieszyła się z dopisaniem zakończenia... Może nie miała czasu wyjaśniać szczegółowo jak doszło do sytuacji opisanej na ostatnich stronach?
Podsumowując, to czytadło. Nic wartościowego, lekko, prosto, łatwo i przejemnie. Dobra pozycja do wanny lub do czytania przed kominkiem.
Kompozycja prosta, łatwa do przewidzenia. Styl i język autorki jest nijaki. Ani dobry, ani zły. Nie zachwycił, nie rzucił na kolana, ale też nie zraził. Niestety mam świadomość, że z tego powodu szybko zapomnę o "Pracowni Naprawiania Życia". Pozostali bohaterowie są dość sympatyczni. Najmniej polubiłam Pana Mike. Był tak blady, niewyrazisty... Millie jest z kolei najmniej realną postacią. Jest prawie moją rówieśniczką, a nie mogę wyobrazić sobie w jakim stanie była jej psychika, że nie ratowała się z pożaru. Najbardziej polubiłam Mariette. Uważam, że autorka postąpiła z nią bardzo niesprawiedliwie. Nawet udało mi się współczuć biednej, samotnej nauczycielce.
Finał też nie zachwycił. Lubię słodko-gorzkie zakończenia. Ale to było tak mało prawdopodobne, tak oddalone od właściwej treści książki... Nierealne i oderwane od głównej fabuły. Tak jakby autorka śpieszyła się z dopisaniem zakończenia... Może nie miała czasu wyjaśniać szczegółowo jak doszło do sytuacji opisanej na ostatnich stronach?
Podsumowując, to czytadło. Nic wartościowego, lekko, prosto, łatwo i przejemnie. Dobra pozycja do wanny lub do czytania przed kominkiem.
Komentarze
Prześlij komentarz