Przejdź do głównej zawartości

"Normalni ludzie" Sally Rooney

"Normalni ludzie" Sally Rooney
"Normalni ludzie" Sally Rooney to połączenie "Małego życia" Hanyi Yanagihary z "Jednym dniem" Davida Nichollsa doprawione szczyptą irlandzkości w postaci uwypuklonych rożnic klasowych i szczypty rasizmu względem żółtej rasy. Ta powieść, to jeden z najzgrabniejszych pomników miłości niemożliwej jaki ostatnio widziałam. Autorka brutalnie opisuje świat stworzony do komunikacji z człowiekiem na drugim końcu świata, w dobie, gdy nikt nie umie się nie komunikować.

Największą zaletą powieści Rooney jest zakończenie, a właściwie jego wydźwięk. Choć powieści tej można wiele zarzucić, to z całą pewnością nie można stwierdzić, że finał jest rozczarowujący. Idealnie pasuje do całej fabuły i sposobu narracji  równie enigmatyczne, skomplikowane i podkreślające wewnętrzne rozdarcie obu postaci. Drugą zaletą "Normalnych ludzi" jest tempo akcji. Książkę czyta się bardzo szybko, prawie nieświadomie przerzucając strony i poznając kolejne etapy znajomości Marianne i Connella, choć samej akcji nie ma wiele. Wszystko skupia się na dwóch głównych bohaterach i ich edukacji oraz nieustannych prób rozmowy. Niektóre dialogi, zostały doprowadzone do granic absurdu – wydają się skrajnie nierealne, choćby rozmowa o porzuceniu na lato stancji. 



Niemniej, powieść Rooney ma swoje wady, przede wszystkim pod względem formalnym. Z początku trudno odgadnąć co jest dialogiem, a co narracją. Oczywiście, może to być zabieg, nawiązujący do głównego tematu powieści  nieumiejętności w komunikacji  – jednak wprowadza to niemały zamęt,  z początku trzeba czytać z wielką uwagą, aby poprawni odgadywać, co jest dialogiem. Stosunkowo mało wydarzeń, brak opisów przestrzeni czy nawet postaci, może odrzucić wielu czytelników, szczególnie tych, którzy są przyzwyczajeni do bardziej tradycyjnej formy opowieści. 

Polecam, jednocześnie ostrzegając, że nie jest to rzecz ani wybitna ani nawet pozbawiona wad. To nietypowo napisana opowieść o pokoleniu nieumiejącym rozmawiać oraz wielkiej, niemożliwej do spełnienia miłości, mając w sobie coś z tragedii Szekspira i coś z ckliwym historii Nicolasa Sparksa. 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Wyśniony Moondrive Box!

Ta-dam! Nadszedł czas na nowy Box od Wydawnictwa Moondrive. Dotarł do mnie już wczoraj. Z pewnością jest o wiele lepszy niż poprzednie pudełka. I choć sam karton dotarł trochę zniszczony to i tak cieszę się jak w Boże Narodzenie. Jest na prawdę ładny. Znów z każdej strony znjaduje się tekst związany z książką. Na tyle znajdziemy też coś, co przypomina rebus-zagadkę. Oczywiście, nie mam pojęcia jakie jest rozwiązanie. Mam nadzieję, że olśni mnie podczas lektury. Wiem, kim była Lukrecja Borgia, której imię znajduje się na odwrocie pudełka, ale cóż, do diaska, ma ona wspólnego z oniryczną powieścią dla młodzieży? To teraz przechodzimy do zawartości pudełka... Pierwszym przedmiotem, który znalazłam był kubeczek. Duży, granatowy (i dość nie ostry na zdjęciu) w rzeczywistości prezentuje się naprawdę dużo lepiej. Drugim podarkiem była świeczka. Niestety jestem beztalenciem, więc nie umiem określić zapachu, nawet jeśli jest to klasyczna wanilia podpisana jako "Mimo wszystko". Przy

"Zdobyć to, co tak ulotne" Beatrice Colin

"Zdobyć to, co tak ulotne" Beatrice Colin Ogromne zaskoczenie. Pozytywne. Choć okładka zapowiada romans w cieniu wznoszącej się wieży Eiffela, to powieść Colin jest raczej powieścią społeczno-obyczajową, niż romansem w popularnym rozumieniu. Brytyjska pisarka skupia się na ukazaniu obłudy schyłku XIX stulecia, gierkach pomiędzy klasami europejskiej socjety oraz podobieństw pomiędzy potrzebami bohaterów, a współczesnym czytelnikiem. Z całą pewnością osoby, które sięgają po tę powieść w poszukiwaniu historycznego romansu, namiętnych scen erotycznych i romantycznych scenek w paryskich kawiarniach będą rozczarowane. Jednak osoby, które chciałyby spojrzeć na Paryż z perspektywy budowanej dzień po dniu wieży Eiffela będą zachwycone. Akcja rozwija się dość szybkim, równym tempem. Colin skupia się nie tylko na parze głównych bohaterów - Emilu i Cait - ale także na podopiecznych głównej bohaterki, wchodzących w dorosłość Alice i Jamesa. I to właśnie za sprawą rozpieszczonego ro

"Po drugiej stronie kartki" Jodi Picoult i Samanthe van Leer

Bajki tak to już mają, że wszystko dobrze się w nich kończy. Potwory zostają pokonane, księżniczki ocalone, a książęta są szczęśliwie zakochani... Zaraz, zaraz. Tylko kto powiedział, że książę zakochuje się w księżniczce? Co się stanie, gdy miłością jego życia okaże się czytelniczka? Wtedy tak jak Delilah i Oliver zrobią wszystko, aby wyciągnąć księcia z opowieści. I gdy już wszystko się udaje, gdy jesteśmy o krok od szczęśliwego zakończenia postawstaje kontynuacja, która udowadnia, że za każdym Żyli długo i szczęśliwie kryje się sporo opowieści o niepowodzeniach i rozczarowaniach prozą dnia codziennego.  Oliverowi udało się uwolnić z książki. Nie umie prowadzić samochodu, nie zna szkolnego życia i nie rozumie, że sam może podejmować wybory. Mimo to jest najszczęśliwszy na świecie - teraz może być z Delilah. Do czasu... "Po drugiej stronie kartki" Picoult i van Leer Sięgnięcie po kontynuację "Z innej bajki" zajęło mi ponad dwa lata, więc sporo szczegółów z