"Statek umarłych" Rick Riordan |
Nie wytrzymałam do Świąt, musiałam sprawić sobie tę powieść już teraz i przekonać się jak skończy się trylogia o Magnusie. Koniec świata jest coraz bliższy. Magnus i jego przyjaciele muszą ostatecznie pokonać Lokiego zanim tytułowy Statek umarłych wypłynie z mroźnego portu. Akcja właściwie rusza z kopyta już od pierwszej strony i bezpośrednio nawiązuje do zakończenia "Młota Thora". Autor nie daje nam oddechu, przygoda goni przygodę, a każde jedno wyzwanie prowadzi do kolejnego. W "Statku umarłych" jest trochę więcej opisów - kilka razy tempo zwalnia, aby popodziwiać przez dwa akapity uroku Norwegii lub, aby szerzej nakreślić historię bohaterów, którzy pojawiają się od samego początku, ale nie zostali wcześniej odpowiednio oświetleni.
Riordan funduje nam prawdziwy tygiel kulturowy. Czarnoskóry syn wyzwolonej niewolnicy, gorliwa muzułmanka, norweski wojownik, terrorystka z Irlandii, osoba o zmiennej płciowości i indiańskich korzeniach , gadający miecz, głuchoniemy elf, krasnoludzki projektant mody i zwykły, biały chłopak o blond włosach... A to wszystko na jednym, żółtym wikińskim statku. Trzeba przyznać, że autor poszalał tworząc ten katalog postaci. Właściwie dopiero w tym tomie uderzyło mnie to wielowarstwowe przedstawienie społeczeństwa w trylogii o bogach z Asgardu. O ile mnie pamięć nie myli w poprzednich seriach amerykańskiego autora motyw wielokulturowości i wieloetniczności nie był aż tak eksponowany. I choć początkowo ciężko było mi połapać się w tych szczegółach i różnicach, to przyznaję, że finał, który właśnie na wielokulturowości się opiera wywołał bardzo pozytywne wrażenie.
Tę serię wyróżnia więcej humoru niż "Olimpijskich herosów" i cykl o Percym. Zdecydowanie częściej parskałam śmiechem, czytając przygody Magnusa. Za to mniej tu przemycanych mitów i opowieści, które są stałym elementem innych powieści Riordana. Tutaj raczej z rzadka pojawia się jakaś kompletna historia, częściej po prostu znajdujemy w tekście imię lub nazwę własną i ratujemy się słowniczkiem. Oczywiście, wszystkie książki tego autora są oparte na podobnym schemacie, mają wiele cech wspólnych i bywają przewidywalne. Wyróżnione różnice są subtelne, zwłaszcza, że opisywane światy zazębiają się w kilku miejscach.
Polecam miłośnikom Riordana. Nie zawiedziecie się. Trylogia kończy się w sposób w jaki fani Ricka lubią zapewne najbardziej - w sposób dający nadzieję na powstanie kolejnych książek w tym uniwersum. Zabawnie i lekko ale z polotem. W kilku miejscach autor puszcza oczko do starszego czytelnika, zadając pytania o naturę ludzi, religii i absolutu, dzięki czemu i troszkę podrośnięty fan mitologii poczuje się dopieszczony intelektualnie.
Komentarze
Prześlij komentarz