"Labirynt duchów" Carlos Ruiz Zafón |
Carlos Ruzi Zafón zapewnia w przedmowach do książek z cyklu "Cmentarz Zapomnianych Książek", że powieści te można czytać w dowolnej kolejności, zależnie od woli czytelnika. Zgadzam się z autorem, gdy mowa o trzech wcześniejszych książkach, jednak uważam, że "Labirynt duchów" powinien być ostatnią opowieścią z cyklu, ponieważ ostatnie sześćdziesiąt stron to definitywne zamknięcie wrót do świata wykreowanego przez Zafóna. Ja sama odkrywałam tytułowy Cmentarz zgodnie z kolejnością publikacji. Pierwsze trzy części zawładnęły mną całkowicie - "Cień wiatru" uwiódł mnie atmosferą i tajemniczością, "Gra anioła" stała się jedną z moich ulubionych książek, dzięki zniwelowaniu granicy pomiędzy tym, co rzeczywiste, a tym co magiczne, a "Więzień nieba" rozbawił mnie do łez i pozostawił w dobrym nastroju na wiele dni. A "Labirynt duchów"? "Labirynt..." to jedna z tych powieści, które żałuję, że przeczytałam.
Tak, naprawdę. Ja - zdeklarowana miłośniczka twórczości Zafóna od paru ładnych lat - żałuje, że sięgnęłam po jego najmłodszą powieść. Fabuła "Labiryntu..." jest utrzymana w konwencji powieści kryminalno-szpiegowskiej, a więc takiej, którą darzę najmniejszą sympatią. Jednak ten kryminalny sznyt byłby do zniesienia, gdyby celem opowiedzianej w ten sposób historii nie było całkowite urealnienie całego wykreowanego świata oraz odarcie z magii i czaru przedstawionych we wcześniejszych częściach wydarzań. Pokochałam ten cykl przede wszystkim za brak widocznej granicy pomiędzy tym co prawdziwe i realistyczne, a tym co było utrzymane w konwencji realizmu magicznego. Niestety, "Labirynt duchów" bezpowrotnie zabrał mi to odczucie, dlatego żałuję, że poznałam i tę opowieść, która diametralnie zmieniła odbiór wcześniejszych książek. Owszem, zakończenie "Więźnia nieba" jest zapowiedzią, że autor zmierza w kierunku urealnienia, jednak tego się nie spodziewałam.
To nie jest zła książka. Z pewnością znajdzie swoich wielbicieli. Bardzo prawdopodobne, że będą to te same osoby, które uwielbiają "Cień wiatru" za suspens, zagadki, motyw cykliczności, nawiązania intertekstualne, szkatułkową kompozycję i opisy Barcelony, ponieważ "Labirynt..." posiada wszystkie te elementy, choć tym razem suspens i zagadka nie są tak zaskakujące i właściwie łatwo odgadnąć wiele fabularnych rozwiązań. Jest dobrze napisany. Może nie tak dobrze jak inne książki Zafóna, ale z pewnością warsztat autora robi wrażenie. Także sama objętość - blisko dziewięćset stron - może wywołać zawrót głowy. Niestety, takie rozmiary sprawiają, że książka jest nierówna. Są lepsze i gorsze momenty. Zdarzają się dłużyzny, ale nie mało jest też świetnie opisanych fragmentów. Także główna bohaterka - Alicja Gris - jest świetnie wykreowana, równie dobrze jak David Martin i Fermin. Idealnie antypatyczna, arogancka i nieznośna, aby czytelnik już od samego początku mógł jej nie lubić, a dzięki temu śledzić jej losy z większym zainteresowaniem niż zazwyczaj darzy się przygody pozytywnych postaci.
Jeśli nie chcesz zostać obdarty z marzeń, snów i wiary w magię literatury, róż, Barcelony i słów to lepiej omijaj tę powieść szerokim łukiem, bo będziesz równie smutny jak ja już w połowie powieści (a przyznaję, że pod koniec uroniłam kilka łez nad własną, zranioną miłością do tego cyklu). Ale jeśli należysz do czytelników, którzy kochają Cmentarz za inne cechy niż magię to z całą pewnością "Labirynt..." jest historią dla Ciebie.
Komentarze
Prześlij komentarz