Przejdź do głównej zawartości

"Mara Dyer. Zemsta" Michelle Hodkin

"Mara Dyer. Zemsta" Michelle Hodkin

Lektura ostatniego tomu zajęła mi tylko jeden dzień. I już ten fakt świadczy dobrze o zakończeniu trylogii. Choć zapewnienia z tylnej okładki, że będę mieć do czynienia z "KRWAWYM I PRZERAŻAJĄCYM ZAKOŃCZENIEM BESTSELLEROWEJ SERII O MARZE DYER" były mocno przesadzone. Bardziej przerażający był pierwszy tom, lub nawet środkowe rozdziały z trzeciego tomu niż sam finał, ale... Finał też jest dobry. Symboliczny i z przesłaniem, ale do zbyt krwawych nie należy. No i w epilogu dowiedziałam się z jakim gatunkiem miałam przyjemność obcować przez ostatnie noce... Według samej tytułowej bohaterki jest to sensacyjny i szalony romans. Żaden tam horror, czy fantastyka. I chyba Mara ma rację, nazywając swoją historię wielkim romansem. Bo to właśnie uczucia - miłość i przyjaźń - scalą wszystkie tomy i napędzają akcję.

Trzeci tom zawiera coś czego cały czas mi brakowało! Dowiadujemy się jak wygląda główna bohaterka. Dotychczas wiedziałam jedynie, że odziedziczyła po ojcu bladą karnację. Dopiero w ostatnim tomie autorka zaszczyciła nas kilkoma szczegółami - kolor włosów, sylwetka. Wielką zaletą tej serii jest brak wyidealizowanego wizerunku głównej postaci. Owszem, Noach to współczesny David Michała Anioła, a Mara nie szczędzi nam opisów jego urody. Jednak sama dziewczyna... Jest dziewczyną. A wszystkie traumatyczne wydarzenia zostawiają ślady na jej twarzy. Traci na wadze, przez co jej sylwetka nie jest zbyt pociągająca, a kości policzkowe wystają zbyt mocno. Mara nie jest  kolejnym pięknym kaczątkiem, które zamienia się w łabędzia dzięki miłości i przygodom. Nie jest też Miss Universe, która walczy z całym złem tego świata na szpilkach i z nienaruszonym makijażem. Nie jest posągową pięknością, ani egzotyczną damą.  Zwykła Mara pozostaje zwykłą Marą choć pobyt w ośrodku dla zaburzonej młodzieży nie był przyjemnością.

Czytając "Zemstę" przypomniały mi się najsilniejsze (i najlepsze) wrażenia, które odczuwałam podczas lektury "Tajemnicy". Ponownie miałam wrażenie, że utonęłam we wrażeniach, emocjach, wskazówkach i zagadkach. I znów miałam wrażenie, że ocieram się o literaturę absurdu, w której żaden z elementów nie chce pasować do drugiego. A to znacząco podniosło moją ocenę. Ponownie poczułam się zagubiona i jak najprędzej chciałam poznać zakończenie i rozwiązanie całej sytuacji. Kolejną dużą zaletą jest słownictwo. Autorka (i/lub tłumaczka) nie bała się używać się wyrażeń z naukowych. Rodem z podręczników do psychologii i psychiatrii.Gorące gratulację za odwagę i wiarę w młodego czytelnika, który jednak nie ucieka na widok takich słów jak: "iniekcja", "ekspirował" czy "indukowany".

Akcja równie prędka i zagmatwana jak w poprzedni tomach. czyta się prędziutko. Początek nie zbyt przypadł mi do gustu ( z tych samych powodów przez które drugi tom uważam za najsłabszy). Potem jednak wrócił klimat z  pierwszego tomu. Finał niezbyt przerażający, ale dobry. Niewiele mogę mu zarzucić. Natomiast epilog jest naprawdę sympatyczny. Obejmuje w klamrę dziwnie rozpoczynający się tom pierwszy oraz definitywnie zakańcza pozostałe wątki. Rozgrzesza bohaterów i daje czytelnikowi nadzieję. Warto zaznaczyć, że pod koniec "Zemsty" autorka odważyła się na jeszcze jeden zabieg. Nie tylko akcja "skacze" pomiędzy Florydą, Indiami, a Anglią. Czym akcja gęstsze tym więcej wrażeń. A to za sprawą dodania dodatkowego narratora. Teraz już nie tylko Mara ma głos (dotychczas mieliśmy do czynienia z narracją pierwszoosobową w wydaniu Mary). Także Noah zdołał wtrącić swoje trzy grosze i dowiadujemy się co on widzi, myśli i czuje na ostatnich stronach trylogii.

Polecam gorąco. I choć nie dostałam dokładnie tego o czym marzyłam i czego chciałam to jestem zadowolona. Wciąż wyobrażam sobie alternatywne zakończenia tej historii... Gdyby tak nie pozwolić na wprowadzenie wątków typowo fantastycznych... Ach. Byłby to horror moich marzeń. Horror ludzkiego umysłu. A tak mamy romans, sensację, fantastykę i wielką intrygę. Idealna pozycja, dla kogoś kto chce się ZATRACIĆ podczas czytania. 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Wyśniony Moondrive Box!

Ta-dam! Nadszedł czas na nowy Box od Wydawnictwa Moondrive. Dotarł do mnie już wczoraj. Z pewnością jest o wiele lepszy niż poprzednie pudełka. I choć sam karton dotarł trochę zniszczony to i tak cieszę się jak w Boże Narodzenie. Jest na prawdę ładny. Znów z każdej strony znjaduje się tekst związany z książką. Na tyle znajdziemy też coś, co przypomina rebus-zagadkę. Oczywiście, nie mam pojęcia jakie jest rozwiązanie. Mam nadzieję, że olśni mnie podczas lektury. Wiem, kim była Lukrecja Borgia, której imię znajduje się na odwrocie pudełka, ale cóż, do diaska, ma ona wspólnego z oniryczną powieścią dla młodzieży? To teraz przechodzimy do zawartości pudełka... Pierwszym przedmiotem, który znalazłam był kubeczek. Duży, granatowy (i dość nie ostry na zdjęciu) w rzeczywistości prezentuje się naprawdę dużo lepiej. Drugim podarkiem była świeczka. Niestety jestem beztalenciem, więc nie umiem określić zapachu, nawet jeśli jest to klasyczna wanilia podpisana jako "Mimo wszystko". Przy

"Zdobyć to, co tak ulotne" Beatrice Colin

"Zdobyć to, co tak ulotne" Beatrice Colin Ogromne zaskoczenie. Pozytywne. Choć okładka zapowiada romans w cieniu wznoszącej się wieży Eiffela, to powieść Colin jest raczej powieścią społeczno-obyczajową, niż romansem w popularnym rozumieniu. Brytyjska pisarka skupia się na ukazaniu obłudy schyłku XIX stulecia, gierkach pomiędzy klasami europejskiej socjety oraz podobieństw pomiędzy potrzebami bohaterów, a współczesnym czytelnikiem. Z całą pewnością osoby, które sięgają po tę powieść w poszukiwaniu historycznego romansu, namiętnych scen erotycznych i romantycznych scenek w paryskich kawiarniach będą rozczarowane. Jednak osoby, które chciałyby spojrzeć na Paryż z perspektywy budowanej dzień po dniu wieży Eiffela będą zachwycone. Akcja rozwija się dość szybkim, równym tempem. Colin skupia się nie tylko na parze głównych bohaterów - Emilu i Cait - ale także na podopiecznych głównej bohaterki, wchodzących w dorosłość Alice i Jamesa. I to właśnie za sprawą rozpieszczonego ro

"Po drugiej stronie kartki" Jodi Picoult i Samanthe van Leer

Bajki tak to już mają, że wszystko dobrze się w nich kończy. Potwory zostają pokonane, księżniczki ocalone, a książęta są szczęśliwie zakochani... Zaraz, zaraz. Tylko kto powiedział, że książę zakochuje się w księżniczce? Co się stanie, gdy miłością jego życia okaże się czytelniczka? Wtedy tak jak Delilah i Oliver zrobią wszystko, aby wyciągnąć księcia z opowieści. I gdy już wszystko się udaje, gdy jesteśmy o krok od szczęśliwego zakończenia postawstaje kontynuacja, która udowadnia, że za każdym Żyli długo i szczęśliwie kryje się sporo opowieści o niepowodzeniach i rozczarowaniach prozą dnia codziennego.  Oliverowi udało się uwolnić z książki. Nie umie prowadzić samochodu, nie zna szkolnego życia i nie rozumie, że sam może podejmować wybory. Mimo to jest najszczęśliwszy na świecie - teraz może być z Delilah. Do czasu... "Po drugiej stronie kartki" Picoult i van Leer Sięgnięcie po kontynuację "Z innej bajki" zajęło mi ponad dwa lata, więc sporo szczegółów z