Przejdź do głównej zawartości

"Legenda. Patriota" Marie Lu

Pora na ostatni tom trylogii Marie Lu. Na początek podziękuję gorąco autorce, że "definitywnie" zakończyła przygody June i Daya... Nie mam nic przeciwko kompozycji otwartej. Ba! Zawsze uważałam, że to oznaka inteligencji autora i próba inteligencji czytelnika. Ale tym razem tego nie kupuję. Mam tylko nadzieję, że taki zakończenie nie jest zapasową furtką na napisanie jeszcze jednej części pt: "10 lat później". No dobrze... A teraz po kolei. Od wydarzeń rozpoczynających trylogię minął mniej więcej rok. Władzę w Republice sprawuje Anden, a June szkoli się na Pricepsę Senatu (swoją drogą, fatalna nazwa). Day wyjechał ze stolicy i żyje spokojnie wraz z bratem. Do chwili, w której w Koloniach wybucha epidemia. Wróg żąda od Republiki dostarczenia antidotum. W przeciwnym wypadku grozi wojną. June ma za zadanie przekonać Daya z którym nie rozmawiała od dziesięciu miesięcy, aby pozwolił na badania brata i odnalezienie antidotum. Brzmi rewelacyjnie, prawda?

"Legenda. Patriota" Marie Lu

Pierwsze czterdzieści stron było torturą i nie odechciało mi się czytać. Potem (dzięki Bogu!) zrobiło się nawet ciekawie i zdarzało mi się odczuwać jakieś emocje. Tak, myślę, że pod względem stylu, języka i umiejętności wplatania emocji w opisywane wydarzenia ten tom jest najlepszy. Były nawet chwili, w których łza zakręciła mi się w oku. I udało mi się trochę "wkręcić" w akcję. Uważnie śledziłam poczynania bohaterów. Tak jak w pierwszej części tak i tym razem lepiej czytało mis się rozdziały, w których narrację prowadziła June. Choć trochę irytowały mnie zmiany jakie w niej zaszły. Gdzie podziały się lata szkolenia wojskowego, wybitne umiejętności, analityczny umysł i niebywała inteligencja? Wszystkie te cechy zanikały stopniowo już w "Wybrańcu" a tym razem nie ma ich prawie wcale. Jedynym elementem łączącym June z "Patrioty" z June z początków trylogii są ciągle dokonywane obliczenia. Bohaterka wciąż mierzy wzrokiem wymiary pomieszczeń do których wchodzi lub odległość jaką musi pokonać pocisk, by strzał był celny. Brawurowa akcja na dachu podczas, której June morduje kilku żołnierzy Kolonii, aby osłonić Daya była niewiarygodna i nudna. Jak na jeden z ważniejszych zwrotów akcji w trylogii to Lu się nie postarała...

Najbardziej podobał mi się pomysł na Ross City - antarktydzkie miasto, w którym wszyscy mieszkańcy "grają w życie". Nie tylko mieszkańcy. Aden i June również rozpoczynają grę podczas swojej wizyty u prezydenta Antarktyki. Przyznaję, że wizja tego utopijnego miasta z prawie zerową przestępczością była zaskakująca. To chyba najciekawszy opis z całej trylogii. Drugim pozytywnym elementem jest epilog. Choć finał jest słodszy od czekoladowych cukierków jakoś ujął mnie ten pomysł z krótkim streszczeniem dziewięciu lat z życia June, a potem zwięzłe (i prawie przypadkowe) spotkanie, kończące całość. Nie spodziewałam się tak dobrego pomysłu na zakończenie po tak miernej trylogii i nieskończonym niedosycie emocjonalnym.

Zakończenie wątków z Tess i z Andenem jest suche do granic możliwości i na tym zawiodłam się najbardziej. Takie rozmowy powinny buzować od emocji! Płacz, nadzieja, uraza... Cokolwiek! A nie grzecznościowe formułki  i blade, wyprane, wyćwiczone uśmiechy. Błagam. Najbardziej podatny na emocje jest tu pies June - biały owczarek Ollie. Ten to chociaż ogonem merda z radości lub skale ze strachu. Po fatalnym starcie czytało się lepiej niż drugi tom, ale troszkę gorzej niż pierwszy. Finał długo nadchodził, a gdy już nadszedł nie spełnił moich oczekiwań. Szkoda. Mógł uratować tę trylogię, albo chociaż jej ostatnią część. Rozbawiła mnie tylko cenzura jaką autorka sama sobie nałożyła opisując najważniejsze spotkanie June i Daya... Nie wiedziałam, że to umoralniająca książeczka dla dwunastolatków, w której nawet pocałunki opisywane są za pomocą dwóch przymiotników.

Polecam? Tylko osobom, które naprawdę polubiły świat przedstawiony w "Rebeliancie" i "Wybrańcu". Dla starych, dystopicznych wyjadaczy ta trylogia to mierne połączenie utartych schematów i miłości do wojskowości. Stanowczo cała trylogia nie nadaje się fanek miłosnych uniesień i romantycznych scen w blasku księżyca.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Wyśniony Moondrive Box!

Ta-dam! Nadszedł czas na nowy Box od Wydawnictwa Moondrive. Dotarł do mnie już wczoraj. Z pewnością jest o wiele lepszy niż poprzednie pudełka. I choć sam karton dotarł trochę zniszczony to i tak cieszę się jak w Boże Narodzenie. Jest na prawdę ładny. Znów z każdej strony znjaduje się tekst związany z książką. Na tyle znajdziemy też coś, co przypomina rebus-zagadkę. Oczywiście, nie mam pojęcia jakie jest rozwiązanie. Mam nadzieję, że olśni mnie podczas lektury. Wiem, kim była Lukrecja Borgia, której imię znajduje się na odwrocie pudełka, ale cóż, do diaska, ma ona wspólnego z oniryczną powieścią dla młodzieży? To teraz przechodzimy do zawartości pudełka... Pierwszym przedmiotem, który znalazłam był kubeczek. Duży, granatowy (i dość nie ostry na zdjęciu) w rzeczywistości prezentuje się naprawdę dużo lepiej. Drugim podarkiem była świeczka. Niestety jestem beztalenciem, więc nie umiem określić zapachu, nawet jeśli jest to klasyczna wanilia podpisana jako "Mimo wszystko". Przy

"Zdobyć to, co tak ulotne" Beatrice Colin

"Zdobyć to, co tak ulotne" Beatrice Colin Ogromne zaskoczenie. Pozytywne. Choć okładka zapowiada romans w cieniu wznoszącej się wieży Eiffela, to powieść Colin jest raczej powieścią społeczno-obyczajową, niż romansem w popularnym rozumieniu. Brytyjska pisarka skupia się na ukazaniu obłudy schyłku XIX stulecia, gierkach pomiędzy klasami europejskiej socjety oraz podobieństw pomiędzy potrzebami bohaterów, a współczesnym czytelnikiem. Z całą pewnością osoby, które sięgają po tę powieść w poszukiwaniu historycznego romansu, namiętnych scen erotycznych i romantycznych scenek w paryskich kawiarniach będą rozczarowane. Jednak osoby, które chciałyby spojrzeć na Paryż z perspektywy budowanej dzień po dniu wieży Eiffela będą zachwycone. Akcja rozwija się dość szybkim, równym tempem. Colin skupia się nie tylko na parze głównych bohaterów - Emilu i Cait - ale także na podopiecznych głównej bohaterki, wchodzących w dorosłość Alice i Jamesa. I to właśnie za sprawą rozpieszczonego ro

"Po drugiej stronie kartki" Jodi Picoult i Samanthe van Leer

Bajki tak to już mają, że wszystko dobrze się w nich kończy. Potwory zostają pokonane, księżniczki ocalone, a książęta są szczęśliwie zakochani... Zaraz, zaraz. Tylko kto powiedział, że książę zakochuje się w księżniczce? Co się stanie, gdy miłością jego życia okaże się czytelniczka? Wtedy tak jak Delilah i Oliver zrobią wszystko, aby wyciągnąć księcia z opowieści. I gdy już wszystko się udaje, gdy jesteśmy o krok od szczęśliwego zakończenia postawstaje kontynuacja, która udowadnia, że za każdym Żyli długo i szczęśliwie kryje się sporo opowieści o niepowodzeniach i rozczarowaniach prozą dnia codziennego.  Oliverowi udało się uwolnić z książki. Nie umie prowadzić samochodu, nie zna szkolnego życia i nie rozumie, że sam może podejmować wybory. Mimo to jest najszczęśliwszy na świecie - teraz może być z Delilah. Do czasu... "Po drugiej stronie kartki" Picoult i van Leer Sięgnięcie po kontynuację "Z innej bajki" zajęło mi ponad dwa lata, więc sporo szczegółów z