Chyba nikt nie lubi
znać zakończenia książki zanim dotrze do ostatniej strony... Z tego powodu
książki opisujące te same wydarzenia, ale pisane "z innego punktu
widzenia" rzadko są tak dobre jak poprzedniczki. Przeważnie wcale nie
zaglądam do tego typu propozycji. Uważam, że ten typ powieści jest pisany dla
pieniędzy, nic nie wnosi, a może jedynie wynudzić. Dlatego nawet po
fenomenalnym "Hopeless" miałam sporo obaw. O dziwo... JEST DOBRZE!
"Losing Hope" |
Wiadomo, kontynuacja
pisana "z drugiej strony" jest pozbawiona całego efektu suspensu.
Czytelnik o wszystkim wie i nic nie może go zaskoczyć. Największym plusem jest
możliwość zajrzenia do umysłu drugiego bohatera - nowego narratora. Po cichutku
liczyłam na to, że wydarzenia opisane w "Losing Hope" rozpoczną się
przed śmiercią Less (w pierwszej części akcja rozpoczyna się już po jej
samobójstwie). Niestety, chyba chciałam za dużo. Less "żyje" tylko
przez kilkanaście początkowych stron. A potem szybciutko przenosimy się do
akcji znanej nam z "Hopeless".
Szkoda, tak bardzo
chciałam bliżej poznać Less oraz jej rodziców. Myślałam, że skoro to Holder
jest narratorem więcej uwagi poświęcimy jego otoczeniu, życiu, przeszłości. Nic
z tego. Poznajemy tylko jego najlepszego przyjaciela - Daniela - i paru innych
znajomych. To bardzo spłyca całą książkę. W "Hopeless" poznajemy
rodziców Sky. Oraz dwoje bliskich przyjaciół. Tutaj wszystko kręci się w okół
odczuć Holdera na widok Sky.
Akcja pędzie na łeb, na
szyję. Odniosłam wrażenie, że tempo jest dużo bardziej dynamiczne niż w
pierwszej części. Autorka nie skupia się już tak na otoczeniu bohaterów. Nie ma
opisów wnętrz lub przyrody. Krótko zwięźle i na temat.
Najlepszą częścią książki
są listy Holdera do siostry pisane już po jej śmierci. To wątek zupełnie
nieznany w "Hopeless". Jest to piękny, panoramiczny obraz relacji
między bliźniętami oraz stanu emocjonalnego i psychicznego Holdera po śmierci
Less. Dopiero w tych listach można dostrzec cały ból, rozpacz i próbę
zrozumienia jaką odczuwa się po śmierci najbliższej osoby. Jednak czym bliżej
finału tym mniej listów. I tym mniej subiektywnych wrażeń narratora.
Uwielbiam styl i język
autorki. Ma w sobie coś takiego, że zaraz po skończeniu lektury "Losing
hope" miałam ochotę rozpocząć czytanie od nowa. Tylko po to aby ponownie
dać się oczarować plastyczności i obrazowości języka. Każde, nawet pojedyncze i
najprostsze zdanie ma w sobie coś co chwyta za serce i nie puszcza, aż do
ostatniej strony. W jednej chwili śmieję się do książki aby w kolejnej uronić
kilka łez...
A tak! Mimo tego, że
znałam finał powieści nie udało mi się powstrzymać płaczu. Kilka mokrych kropel
spadło na kartki. Co więcej, jestem przekonana, że w dniu, w którym ponownie
przeczytam tę historię znów się popłaczę.
Polecam. Ze łzami
wzruszenia w oczach.
Komentarze
Prześlij komentarz