"Ostateczna bitwa między światłem i ciemnością w spektakularnym finale bestsellerowej trylogii, zaliczanej do najlepszych dzieł fantasy ostatniej dekady", czyż tak? Ach, ten wszystko mówiący tytuł! Nie trzeba czytać siedmiuset stron, aby znać finał! Zatem, czy warto czytać tę cegiełkę, aby poznać zakończenie? Cóż... Raczej nie, ponieważ jeśli czytało się jakąkolwiek inną serię fantasy skierowana częściowo do młodzieży, to zna się zakończenia wszystkich cykli tego typu. Muszę jednak oddać autroce, że jej powieści czyta się bardzo, bardzo szybko. Nawet wtedy, gdy nie czuje się cienia sympatii do bohaterów, a cała fabuła obchodzi mnie tyle, co zeszłoroczny śnieg.
Do dość licznego już grona bohaterów, którym poświęca się dużo uwagi, w finałowym tomie dołączają też rodzicie księcia Rhy'a, król i królowa Czerwonego Londynu. Niestety, kosztem pozostałych Londynów. Chyba to jest właśnie największym rozczarowaniem tej serii. Reklamowano ją jako cykl o czterech równoległych Londynach i o przemieszczaniu się pomiędzy nimi. Niestety, ten motyw pojawia się tylko w pierwszym tomie. W "Wyczarowaniu światła" narracja opuszcza Czerwony Londyn na jakieś piętnaście stron. Zmarnowany potencjał. Czuję duży niedosyt.
Największą zaletą tej trylogii jest fakt, że się... skończyła. Cieszę się, że autorka nie dopisała kolejnych i kolejnych losów Kella i spółki. Zwłaszcza, że po przeczytaniu trzeciego tomu jestem prawie pewna, że początkowo "Mroczniejszy odcień magii" nie miał być kontynuowany. Kompozycja tej trylogii jest dość chwiejna, a trzeci tom ujawnia jej najsłabsze punkty. Pierwsze siedemdziesiąt stron "Wyczarowania światła" powinno znaleźć się w poprzedniej części. To nawet nie był clifhannger... To błąd kompozycyjny! A motyw dalekiej podróży po magiczny artefakt? Och, rozegrajmy to na stu stronach, przecież nikt nie zauważy, że to tylko sposób na sklejenie paru wątków! Za to sam finał jest mocno przeciągnięty. To, co rozgrywa się na stu trzydziestu stronach powinno rozegrać się na trzydziestu. Cała epickość i rozmach rozpływa się gdzieś pomiędzy jednym a drugim wywodem, któregoś z bohaterów.
Po przeczytaniu całej trylogii sądzę, że to dobra trylogia na początek swojej przygody z fantastyką, gdy schematy są nam wciąż obce, a wyidealizowane bohaterki-feministki nie przejadły się po stokroć. To dobry cykl dla szesnasto-, siedemnastolatków lub starszych czytelników, którzy wcześniej nie sięgali po ten gatunek. Świetnie realizuje założenia gatunku. Trylogia "Mroczniejszy odcień magii" jest łatwa i prosta, ale też nieangażująca i nieemocjonująca, a przede wszystkim zupełnie nieoryginalna. .
Komentarze
Prześlij komentarz