Przejdź do głównej zawartości

"Ugly love" Colleen Hoover

"Ugly love" Colleen Hoover

Trochę zapomniałam o tej powieści Hoover zbyt zajęta oczekiwaniem na premierę "November 9", choć gdy przypadkiem wpadła w moje ręce postanowiłam przeczytać ją jeszcze dziś. Poza tym stare wydanie bardzo mi się nie podobało i po cichu miałam nadzieję, że uda mi się dostać tę powieść w nowym wydaniu w niskiej cenie. Ale z jednej strony trochę się obawiałam. "Ugly love" wciąż porównywano do "Maybe someday", które do gustu mi nie przypadło. Ba, rozczarowało mnie okropnie jak żadna inna powieść amerykańskiej autorki.

"Ugly love" jest trochę lepsze niż "Maybe someday". TROSZKĘ lepsze. Po pierwszym rozdziale domyśliłam się jak akcja się rozwinie w najmniejszych szczegółach i nie pomyliłam się, ani odrobinkę. Wszystko jest możliwe do przewidzenia, oczywiste i absurdalnie proste w swojej konstrukcji. Nie jestem pewna, ale mam wrażenie, że "Ugly love" wypadło trochę lepiej niż "Maybe someday" tylko dlatego, że nie spodziewałam się cudu już, gdy spojrzałam na paskudną okładkę pierwszego wydania. Ta książka jest nie tylko podobna do innych powieści Hoover. Ta książka jest podobna do wszystkich innych romansów dla kobiet! Nie ma w niej nic, absolutnie nic, zaskakującego i innowacyjnego. 

Wydawnictwo poszalało z wakatami, sporymi marginesami i swobodnie potraktowali papier, więc powieść, która ma niby 340 stron da się przeczytać w trzy godziny bez pośpiechu i stresu. Poza tym część dialogów była tak oczywista, że wystarczyło przelecieć wzrokiem. Całe szczęście tempo akcji jest naprawdę szybkie, a styl autorki plastyczny i sympatyczny. Być może szybsze niż w jakiejkolwiek powieści tej autorki jaką czytałam. Nie polubiłam żadnego z bohaterów. Wszyscy są jednakowo płytcy i przygłupi. Na książkę składają się dwie płaszczyzny czasowo-przestrzenne. Pomysł niby niezły, ale efekt jest taki, że jakikolwiek element suspensu został zlikwidowany, ponieważ wszystko co tajemnicze dla głównej bohaterki czytelnik świetnie wie dzięki narracji Milesa, która cofa akcję o 6 lat wcześniej i tłumaczy wszystko jak małemu dziecku. 

Nie zbyt polecam. To przeciętna propozycja. Od "Maybe someday" odróżnia się przede wszystkim faktem, że bohaterowie nie przyprawiają mnie o chęć morderstwa. Są po prostu głupiutcy i nie da się z nimi zżyć. Polecam chyba jedynie wielkim miłośniczkom romansów, które nie spodziewają się niczego zaskakującego. Czytelniczki o wrażliwym sercu pewnie uronią też niejedną w łzę w najsmutniejszych momentach. Jednak jeśli ktoś oczekuje od lektury czegoś więcej niż przewidywalnego i schematycznego związku dwojga bohaterów to polecam inne powieści Hoover. Moim zdaniem amerykańska autorka powinna porzucić na dobre dorosłych czytelników i skupić się na nastolatkach jak w "Hopeless" lub "Never never". 

Komentarze

  1. Mi książka się podobała. Jednak również bardziej "Hopeless" przypadło mi do gustu

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Wyśniony Moondrive Box!

Ta-dam! Nadszedł czas na nowy Box od Wydawnictwa Moondrive. Dotarł do mnie już wczoraj. Z pewnością jest o wiele lepszy niż poprzednie pudełka. I choć sam karton dotarł trochę zniszczony to i tak cieszę się jak w Boże Narodzenie. Jest na prawdę ładny. Znów z każdej strony znjaduje się tekst związany z książką. Na tyle znajdziemy też coś, co przypomina rebus-zagadkę. Oczywiście, nie mam pojęcia jakie jest rozwiązanie. Mam nadzieję, że olśni mnie podczas lektury. Wiem, kim była Lukrecja Borgia, której imię znajduje się na odwrocie pudełka, ale cóż, do diaska, ma ona wspólnego z oniryczną powieścią dla młodzieży? To teraz przechodzimy do zawartości pudełka... Pierwszym przedmiotem, który znalazłam był kubeczek. Duży, granatowy (i dość nie ostry na zdjęciu) w rzeczywistości prezentuje się naprawdę dużo lepiej. Drugim podarkiem była świeczka. Niestety jestem beztalenciem, więc nie umiem określić zapachu, nawet jeśli jest to klasyczna wanilia podpisana jako "Mimo wszystko". Przy

"Zdobyć to, co tak ulotne" Beatrice Colin

"Zdobyć to, co tak ulotne" Beatrice Colin Ogromne zaskoczenie. Pozytywne. Choć okładka zapowiada romans w cieniu wznoszącej się wieży Eiffela, to powieść Colin jest raczej powieścią społeczno-obyczajową, niż romansem w popularnym rozumieniu. Brytyjska pisarka skupia się na ukazaniu obłudy schyłku XIX stulecia, gierkach pomiędzy klasami europejskiej socjety oraz podobieństw pomiędzy potrzebami bohaterów, a współczesnym czytelnikiem. Z całą pewnością osoby, które sięgają po tę powieść w poszukiwaniu historycznego romansu, namiętnych scen erotycznych i romantycznych scenek w paryskich kawiarniach będą rozczarowane. Jednak osoby, które chciałyby spojrzeć na Paryż z perspektywy budowanej dzień po dniu wieży Eiffela będą zachwycone. Akcja rozwija się dość szybkim, równym tempem. Colin skupia się nie tylko na parze głównych bohaterów - Emilu i Cait - ale także na podopiecznych głównej bohaterki, wchodzących w dorosłość Alice i Jamesa. I to właśnie za sprawą rozpieszczonego ro

"Po drugiej stronie kartki" Jodi Picoult i Samanthe van Leer

Bajki tak to już mają, że wszystko dobrze się w nich kończy. Potwory zostają pokonane, księżniczki ocalone, a książęta są szczęśliwie zakochani... Zaraz, zaraz. Tylko kto powiedział, że książę zakochuje się w księżniczce? Co się stanie, gdy miłością jego życia okaże się czytelniczka? Wtedy tak jak Delilah i Oliver zrobią wszystko, aby wyciągnąć księcia z opowieści. I gdy już wszystko się udaje, gdy jesteśmy o krok od szczęśliwego zakończenia postawstaje kontynuacja, która udowadnia, że za każdym Żyli długo i szczęśliwie kryje się sporo opowieści o niepowodzeniach i rozczarowaniach prozą dnia codziennego.  Oliverowi udało się uwolnić z książki. Nie umie prowadzić samochodu, nie zna szkolnego życia i nie rozumie, że sam może podejmować wybory. Mimo to jest najszczęśliwszy na świecie - teraz może być z Delilah. Do czasu... "Po drugiej stronie kartki" Picoult i van Leer Sięgnięcie po kontynuację "Z innej bajki" zajęło mi ponad dwa lata, więc sporo szczegółów z