Los (w postaci mojej przyjaciółki) zechciał abym przeczytała drugi tom trylogii Marie Lu wcześniej niż zaplanowałam. Dobrze, że już przywykłam do zmieniania planów czytelniczych co dwa dni i z średnim entuzjazmem wzięłam się za "Wybrańca". Mój entuzjazm znikł zupełnie już po trzydziestu stronach, w których autorka zawarła opis całej fabuły tego tomu w jednym dialogu. Wiedząc mniej więcej co mnie spotka potulnie czytałam rozdział za rozdziałem licząc na objawienie. Objawienia nie było, jedyny intrygujący fragment to opis jednego z miast Kolonii. Niestety sama fabuła i przebieg kolejnych etapów planów jest mocno sztampowy i schematycznych. Powolnie rozwijająca się relacja pomiędzy June i Day'em jest banalna i oczywista już od samego początku tej trylogii.
"Legenda. Wybraniec" Marie Lu |
Wszystko jest takie suche... Niezależnie od tego co opisuje Lu jest to tak samo suche, wyprane z emocji i pozbawione większego sensu. Autorka używa tych samych pospolitych określeń opisując pocałunki jak i detonację bomby. Lektura nie wywiera na czytelniku żadnych emocji, a czym dalej w las tym gorzej. Przez brak emocji i fatalny język autorki (godny gimnazjalistki z tróją z polskiego) nie polubiłam pary głównych bohaterów. June jest zimna, wyniosła i nudna. Day to wyidealizowany bohater, owładnięty myślą o ratunku swojego brata do szaleństwa. Jak dla mnie lęki Daya bliskie są manii prześladowczej i jakoś nie pasuje mi to do wizerunku wybrańca narodu, cudownego dziecka oraz bohatera narodowego w jednym.
Po za tym miałam wrażenie, że tytuły są nadane przypadkowo. Równie dobrze można by nazwać pierwszy tom "Wybraniec" a drugi ochrzcić mianem "Rebelianta". Może nawet bardziej by pasowało... Drugi tom przybliża nam sylwetki wielu nowych postaci, głównie Patriotów - rebeliantów, osób wierzących w zjednoczenie Republiki i Kolonii. Po za tym umiera Elektor Primo, a jego miejsce zastępuje Anden. Młody idealista o zielonych oczach, który (oczywiście!) ma słabość do June. Ma wielkie ambicje i stara się jak najbardziej odróżnić od swojego ojca z zapędami na tyrana. Nowy Elektor jest oczywiście przystojny i niezwykle charyzmatyczny. Ma tylko jeden problem - Senat, który go wprost nie znosi. Żeby było ciekawiej słodka i sympatyczna Tess, którą znamy z "Rebelianta" poszła w niepamięć, a pojawiła się zazdrosna i wredna dziewuszka roszcząca sobie prawa do Daya i jego czasu. Zabawne, nie powiem. Choć można było wycisnąć więcej z tego pomysłu. Albo chociaż opisać to na tyle dobrze, aby stał się zabawny.
Intryga goni intrygę, jest ich więcej niż w "Rebeliancie" choć i tam było ich nie mało. Tym razem intrygi są poważniejsze, na skalę całego państwa. Wciąż jest bardzo militarnie. Chyba nie znam drugiej dystopii tak mocno zmilitaryzowanej. Mimo to wciąż jest nudnawo i brak emocji. A to pogarsza lekturę w znacznym stopniu.
Polecam? Fanom dystopii - może. Wielbicielom wojskowości - jest nadzieja, że się wam spodoba. Miłośniczkom romansów - nigdy w życiu. Kochankom science fiction - nie wiem, czy warto czytać całą trylogię dla opisuje jednego miasta w Koloniach. Ja drugi raz na pewno nie sięgnę. I gdyby nie pewna Siła Wyższa (ma całe 170 cm) nie sięgnęłabym po to w tym roku. Nie żałuję, że przeczytałam, ale cieszę się, że nie wydałam ponad trzydziestu złotych na zakup miernej książki. Choć okładka ładna.
Komentarze
Prześlij komentarz