W zeszłym miesiącu trafiła do mnie tajemnicza przesyłka od Wydawnictwa Dolnośląskiego, a tam... Grisza po afrykańsku! To najlepszy sposób na opisanie powieści Tomi Adeyemi. Choć zdecydowanie bardziej lubię Alinę niż Zélie, to trudno nie zauważyć wielu podobieństw - szczególnie w sposobie kreowania świata i bohaterów. Zarówno podział magów na klany, jak i sama mityczna kraina, która usycha z braku magii oraz WIELKI ZŁY KRÓL. Dalej jednak bohaterowie rozwijają się inaczej niż w trylogii Leigh Bardugo, choć łatwo przewidzieć rozwój relacji pomiędzy nimi. I tak oto rozpoczyna się wielka wyprawa, aby przywrócić magię w Oriszy, uwolnić magów spod panowania podłego władcy, a przy okazji złamać parę serc i dowiedzieć się czegoś o sobie samych.
"Dzieci kości i krwi" Tomi Adayemi |
Narracja podzielona jest na troje narratorów - magiczkę Zélie, królewnę Amari i królewicza Inana. Każdy rozdział ma tylko jednego narratora, więc gdy autorka chce zmienić punkt widzenia kończy rozdział raz-dwa i szybko przeskakuje do innego bohatera. W momentach, gdy fabuła przyspiesza, pojawiają się sceny walki, a intryga się zacieśnia rozdziały stają się bardzo krótkie, ledwo na trzy strony, przez co narracja przypomina nieco operowanie kamerą w filmach akcji - co trzy sekundy inne ujęcie. Takie filmowe rozwiązanie było nieco irytujące, zwłaszcza, gdy pierwsze, ekspozycyjne rozdziały miały po trzydzieści stron, a akcja płynęła w nich leniwie niczym wielka rzeka na równinie.
Poza Zélie, Amari i Inanem, jest też czwarty główny bohater, brat Zélie - Tzain. Oczywiście łatwo przewidzieć jak zachowa się zwyczajny, ale opiekuńczy, przystojny straszy brat narwanej magiczki, gdy na jego drodze stanie prawdziwa księżniczka. Mimo wykorzystania tego klasycznego schematu jakoś polubiłam Amari i Tzaina, a ich relacja wydawała mi się szczera i autentyczna. Jednak to Inan skradł moje serce. To on jest najbardziej wyrazistą postacią, najmniej szablonową, a jednocześnie wydaje się taki ludzki i wiarygodny w swoich słabościach i ułomnościach.
To dość opasła powieść, ma nieco ponad 500 stron. Jednak ostatnie dwie stron jest naprawdę wciągające, trudno wyrwać się spod władzy magii Zélie. Żałuję, że do tej powieści nie powstały ilustracje. Niektóre miejsca wprost błagają o ich ikoniczne przedstawienie, a opisów miejsc jest w tej książce niewiele.
Polecam. Typowe, rasowe fantasy z czworgiem dzielnych, stworzonych z krwi i kości (ha, ha), ale mających swoje własne słabości bohaterów. Chętnie wrócę do świata Oriszy i poznam dalsze losy Zélie, Amari, Tzaina i Inana. Nie tylko dla nastolatków, choć młody wiek bohaterów jest zauważalny w ciągłej tęsknocie za dzieciństwem i niedoświadczeniu w emocjonalnej sferze życia. Myślę, że obie płcie będą się dobrze bawić, czytając opisy walk, pościgów i magicznych utarczek.
Aj, raczej nie moja bajka.
OdpowiedzUsuń