Przejdź do głównej zawartości

"Maybe Someday" Colleen Hoover

"Maybe Someday" Colleen Hoover



Nie mam pojęcia, czy ta książka bardziej mnie rozczarowała czy zirytowała. To z całą pewnością najbardziej przereklamowany tytuł tego roku. Nie szkoda mi gotówki tylko ze względu na przyjemna dla oka okładkę. Choć... Być może po prostu za wiele sobie po niej obiecywałam, a dostałam coś, co jest poniżej normy? Nawet nie zacznę porównywać tego tytułu do serii "Hopeless". To dzień do nocy. Jedno co mogę z całkowitą pewnością powiedzieć o tej pozycji, to fakt, że "może kiedyś" znajdzie się ktoś komu przypadnie ona do gustu. Zanim rozpocznę wyliczankę, rzeczy, które mnie zirytowały pokrótce przybliżę fabułę...

Ridge i Sydney są sąsiadami. Ona mieszka z najlepszą przyjaciółką, On z najlepszym przyjacielem i jego jędzowatą dziewczyną. Ona ma życie jak z bajki - studia i pracę oraz faceta, którego kocha i chce spędzić z nim resztę życia. On ma blokadę twórczą. Jest muzykiem, choć od trzech miesięcy nie skomponował w całości nowego utworu. Wciąż pisze muzykę, ale jego piosenkom brak głębi. I tekstów. Zgadnijcie kto zacznie pisać teksty swojemu Sąsiadowi? Brawo! Zgadliście.  

LISTA RZECZY, KTÓRE IRYTUJĄ MNIE W TEJ KSIĄŻCE.

1. Prolog. Gratuluję. Nie wiedziałam, że można stworzyć tak oderwany od fabuły prolog. Autorka zastosowała stały trick - achronologię. Prolog to reakcja na wydarzenie opisane w pierwszych kilku rozdziałach. Z założenia ten zabieg nie pozwala odłożyć Czytelnikowi książki zaraz po przeczytaniu prologu. Tym razem dziękowałam Bogu, że ten prolog ma tylko kila stron. Nie dość, że fatalnie napisany to jeszcze tak brutalnie banalny, że aż mdli. W dodatku, czytając kolejne rozdziały dochodziłam do wniosku, że prolog jest oderwany całkowicie od głównych wątków fabuły. Trochę wygląda to tak jakby autorka nie miała pomysłu na początek tej historii. 

2. Brak wiarygodności. Rozumiem, że niektórzy lubią czytać niestworzone historie. Ja też je lubię. Ale na ogół znajdują się one w dziale "Fantastyka". Jeśli coś aspiruje do miana historii obyczajowej to niech będzie prawdopodobne i realne choć w jednym stopniu. Proszę. Ale brak wiarygodność to nie tylko masa szczęśliwych wypadków i zbiegów okoliczności, które stanowią o fabule. To przede wszystkim maksymalnie odrealnione sylwetki dwojga głównych bohaterów - Sydney i Ridge'a. Ona lat dwadzieścia dwa, On lat dwadzieścia cztery. Dojrzałość emocjonalna i umiejętność interpretowania otaczającej rzeczywistości godna dwunastolatka. Z bólem głowy. I gardła. I kaszlem. Na pogrzebie dziadka. I babci, I kota. Kota sąsiadki. Tak, dwunastolatek w takiej sytuacji ma w sobie więcej zdrowego rozsądku niż ta parka "po przejściach".

No właśnie. Po przejściach. Jak na faceta, który właściwie nie miał dzieciństwa Ridge jest wyjątkowo nie udanym egzemplarzem dorosłego. Właściwie wciąż nie dorósł. Nie umie nawet podjąć najprostszych decyzji. Ba, on nawet nie wie czego właściwie chce. On nic nie wie, więc napiszę o tym piosenkę. I jeszcze jedną. No dobra, trzecią też.

3. Piosenki. Mam tylko jedno pytanko... Czy dało się ująć to jeszcze płycej? Autorka próbuje przekonać nas o tragedii godnej Romea i Julii. Dwoje zakochanych, którzy nie mogą być ze sobą, aby nie ranić innych, choć tym samym ranią siebie nawzajem. Piękne prawda? Romantyczne. Tragiczne. Głębokie. Poruszające. A piosenka, którą piszę bohaterowie pod napływem emocji (w wolnym tłumaczeniu)  brzmi tak: Muszę przyznać, że fascynujesz mnie/ Jak poruszasz się w tej sukience. Głębokie, prawda?

4. Łzy. Jak przez dziesięć stron nikt nie płacze to wiedz, że przez kolejne dwadzieścia wszyscy będą płakać bez wyraźnego powodu. I to nie tylko główna bohaterka, która wykazuje się wyjątkową infantylnością. W tej książce płaczą prawie wszystko. Nawet chmur nie oszczędzono. Deszcz zawsze pada w tym momencie, gdy Sydney wylewa krokodyle łzy nad swoim biednym losem.

5. Zakończenie. Jest jakiś konkurs na najgorzej opisaną scenę erotyczną? Jeśli tak to ja zgłaszam do tego konkursu finał tej książki. Jeśli autorka chciała wyrazić tym zbanalizowanym, ohydnym i przeraźliwie nudnym opisem coś konkretnego to chyba  był to lęk przed chorobami wenerycznymi. Nie wierzyłam, że sceny łóżkowe można pisać w tak bez-emocjonalny sposób. Boże, prezenterki z telewizji śniadaniowej mają w sobie więcej polotu! I to o szóstej trzydzieści! Dzięki, że to jedyna scena erotyczna w tej powieści.

6. Wyidealizowanie. I bohaterów. I miłości. I przyjaźni. I wszelkich innych rzeczy przez które bohaterowie płaczą. Nawet zdrada i romans są opisane w superlatywach! Przecież gdyby twój facet nie sypiał z twoją przyjaciółką nigdy nie bylibyśmy razem! Bądźmy mu taaaaaaaacy wdzięczni!  

7. Nuda. Nuda, Panie, nuda. Na trzysta sześćdziesiąt stron mamy trzysta stron opisywania płaczu i rozterek wewnętrznych obojga bohaterów. Gdybym mogła wleźć do tej książki oboje dostali by w dziób. Po trzysetnej stronie miałam dość i Jej i Jego. I ich wielkiej, nieszczęśliwiej miłości. Niby dzieje się wiele. Ale co z tego skoro wszystko kończy się płaczem? Najlepiej zbiorowym. 

KONIEC LISTY. 

Największym atutem tej historii jest brak kontynuacji. Drugi plus to duże odstępy między wierszami. Przyznaję, uroniłam łezkę. Ale nie nad losem głównych bohaterów, ale dlatego, że szkoda mi było jednej z drugoplanowych postaci, która jako jedyna COŚ wyrażała, a jej postępowanie było nacechowane. Polecam? Jeśli już to dziewczynom, które mają nie więcej niż szesnaście lat. I to z depresją. Wyciskacz łez. Bez głębi, przesłania, ani nawet wiarygodności. Dobre na jedno popołudnie (i wieczór). Do kawy, ciastka i kąpieli.

Komentarze

  1. Ha! To dokładnie moje odczucia :)
    Bardzo porządna recenzja, fajnie, że ktoś jeszcze potrafi czytać ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. W końcu znalazłam opinię, która idealnie oddaje moje odczucia po skończonej lekturze ;) Najbardziej dziwiło mnie to, że główny bohater potrafił mówić. Tylko kiedy się nauczył, skoro ponoć nie słyszał od urodzenia? :D

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

"Przekleństwo Odi" Maite Carranza

Prawie rok upłynął od chwili, gdy przeczytałam drugi tom trylogii "Wojna Czarownic". A blisko dwa lata upłynęły od momentu, w którym skończyłam pierwszą część. Dlaczego? Nie, to nie tak, że wydawnictwo zwlekało z wydaniem. Nie, autorka nie pisała kolejnych tomów wybitnie długo. Wszystkie trzy tomy trafiły pod mój dach w jednej chwili, w jednej paczce. Zakochałam się w okładkach i hiszpańskim pochodzeniu autorki. Potem sięgnęłam po pierwszy tom i... Zawiodłam się. Całkowicie. Po roku, w chorobie i z nadmiaru wolnego czasu sięgnęłam po drugi. I byłam zachwycona. Jednak wciąż bałam się, że trzeci tom będzie porażką. Cóż, nie myliłam się. Skończyłam go czytać właściwie z przyzwoitości.  "Przekleństwo Odi" Maite Carranza Anaid to wybranka z przepowiedni matki O. Pół Omar, pół Odish ma otrzymać berło i zakończyć trwającą od tysiącleci wojnę między czarownicami. Jednak istnieje ryzyko, że wybranka stanie się przeklętą. A to za sprawą tytułowego przekleństwa Od...

"Nikt nie idzie" Jakub Małecki

"Nikt nie idzie" Jakub Małecki Literackie puzzle. Rozsypane, uporządkowane bardziej poprzez ilustracje niż poprzez numerację rozdziałów. Kilkoro głównych bohaterów, kilka planów czasowych. Kalisz i Warszawa, małe miasto kontra stolica. Olga, Klemens, Igor, rodzice Klemensa i wielki nieobecny tej opowieści - Marcin, brat Igora. Najbardziej brakowało mi w tym tekście Igora. Autor jednak częściej skupia uwagę na Oldze i Klemensie, czyli typowej przedstawicielce swojego pokolenia oraz nietypowym dorosłym dziecku, zafascynowanym balonami. Gdy tylko zaczęłam czytać opowieść o Klemensie w mojej głowie pojawiła się "Poczwarka" Terakowskiej - także opowiadającej o niepełnosprawnym umysłowo dziecku i jego rodzicach. "Poczwarki" szczerze nie znoszę, sądzę, że to opowieść, która rodzi (powiela?) dziesiątki szkodliwych stereotypów. Powieść Małeckiego próbuje dystansować się względem tych stereotypów, jednak nie w pełni się to udaje. Szczególnie w rozdziałach,...