"Telefony do przyjaciela" Anna Łacina |
O to przykład zmarnowanego potencjału. W tej książce było wszystko, abym uznała ją za wyśmienitą i lepszą niż "Czynnik miłości". Początek fenomenalny, kolejne rozdziały dobre, choć zdarzały się dłużyzny, a finał to przesłodzony towarzyski kogel-mogel. Zabrakło też tego, co tak uwiodło mnie w przypadku "Kradzionych róż". Mam na myśli odwołania i powiązania wątków między poszczególnymi powieściami Anny Łaciny. Postaci, które w "Czynniku miłości" były epizodyczne doczekały się awansu na powieściowy pierwszy plan w "Kradzionych różach". Jednak można czytać obie te książki niezależnie i niezgodnie z kolejnością wydania. Tego samego oczekiwałam tutaj. Chciałam znaleźć choć jedną nitką łączącą fabułę "Telefonów do przyjaciela" z "Czynnikiem...". Szkoda, szkoda...
Tak jak w innych powieściach Łaciny tak i tym razem akcja podzielona jest na dwie bohaterki - siostry. Marzena jest starsza, pewna siebie, odważna i bardzo ambitna. Nie znosi bezruchu, wciąż planuje swoją przyszłość i umawia się z chłopakami. Niedawno zdała maturę i dostałą się na wydział neofilologii poznańskiego uniwersytetu. Ania kocha szachy i książki. Nie przepada za towarzystwem innych osób, szczególnie facetów. Po wydarzeniach z początku wakacji ma ich wręcz po kokardki. Chce odpocząć od rodzinnego miasta, zapracowanej mamy i nieobecnego ojca. Obie dziewczyny wyjeżdżają na wakacje do swoich dziadków do Iławy. Dziadek od razu angażuje wnuczki do swojego szelmowskiego planu...
Relacje między Dziadkiem głównych bohaterek, a resztą postaci są najzabawniejszą częścią książki. Szczególnie śmieszne są dialogi pomiędzy Nim, a chłopcami, którzy odwiedzają Marzenę i Anną w Iławie. A sporo tych dżentelmenów, sporo. I to chyba jeden z większych minusów tej książki. Takie nagromadzenie osobników płci brzydkiej wokół dziewcząt jest mało prawdopodobne. Krzysio, Kubuś, Łukaszek , Pawełek... Może w północnej Polsce nie ma innych dziewcząt? Autorka bardzo chciała, aby to właśnie relacje damsko-męskie grały pierwsze skrzypce... Według mnie to błąd. Można było skupić akcję na wielu innych wątkach zamiast znów wprowadzać kolejnego młodzieńca i komplikować wątki miłosne. Uważam, że przeszłość Marzeny i jej dzieciństwo są bardziej pasjonujące niż grzywka Krzysia. Jednak wcześniejsze lata życia dziewczyn są mocno zmarginalizowane.
Lubię styl i sposób prowadzenia narracji autorki. Podoba mi się przenoszenie akcji z jednego miasta Polski do drugiego, a potem jeszcze do trzeciego i czwartego. Uwiodło mnie to już w "Kradzionych różach". Tutaj jest to tak naturalne, oczywiste i zgodne z wakacyjną porą, że prawie niedostrzegalne. Iława, Ciechocinek, Gniezno, Poznań, Toruń. Pociągi, samochody, jachty i autobusy... Właśnie te elementy sprawiają, że czuć wakacyjną atmosferę bez opisywania zachodów słońca, upalnych poranków czy kąpieli w jeziorze (choć i to znajdziemy w niektórych rozdziałach). Polubiłam też Anię. Słodka, naturalna, zwyczajna... Zazdrość o siostrę i jej powodzenie, niepewność, sceptycyzm i lęk sprawiają, że jest autentyczna. Marzena jest zbyt wyidealizowana. Sztuczna, wroga, zbyt pewna siebie i mało sympatyczna nie zaskarbiła sobie mojej sympatii. Księżniczka Marzenka i pokojówka Ania. Choć autorka chciała abym polubiła je obie jakoś nie przepadam za monarchią absolutną w wydaniu jaśnie panny Marzeny...
Finał jest najgorszy. Wyskakiwanie przez balkon, wesele, i niezręczne rozmowy przed kościołem... Nie. Jak dla mnie to stanowczo za dużo. Choć wiem, że są na tym padole zwolenniczki takich lukrowanych zakończeń. I to im w szczególności polecam "Telefony do przyjaciela". Optymistkom, wierzącym w miłość, ale też tym, które potrzebują nadziei i otarcia łez. To dobra pozycja na plażę, gdy grzeje słoneczko, a Dziadek dziewczyn fotografuje swoje wnuczki przebrane za syrenki, na jachcie o imieniu "Siren". Myślę, że spodoba się najbardziej dziewczynom w wieku bohaterek - licealistkom i studentkom. Na lato, na dobry humor.
Komentarze
Prześlij komentarz