Ktokolwiek uważa, że "Serotonina" stoi w kontrze do wcześniejszych utworów i jest równie radosna jak kolor okładki, chyba nie doczytał do końca. Nie mogę pojąć skąd panująca opinią (przez którą przez dwa lata zwlekałam z lekturą), jakoby Houellebecq był w tym utworze kimś innym (piewcą nadziei i miłości?) niż krytykiem zachodniego społeczeństwa. Z pewnością krytykiem jest, choć nieco opadłym z sił, widać, że przygniotły go kolejne patologia społeczne, które wszyscy biorą za coś naturalnego, czego świetną ilustracją jest fragment o Niemcu ornitologu.
Choć o miłości jest tutaj wiele - może nawet więcej niż w poprzednich książkach - to jednak ostatnie strony sprowadzają każdego optymistę na ziemię. Ziemię brudną, pełną osób z marginesu, gdzie nawet antydepresanty nie pomagają, a jedynie pozwalają udawać, że wszystko jest w porządku.
To też najbardziej paryska powieść Houellebecqa. Miasto staje się siedliskiem zła, choć wycieczki za miasto udowadniają, że nie ma sensu w idealizowaniu sielskiego życia na wsi. Ostatnie sto stron to właśnie taki rozrachunek z obrazem swojskiej wsi, życia blisko natury, ucieczki przed problemami w dzicz. Paryż za to staję się metaforą Europy, wraz z mikro-marketami, kafejkami, luksusowymi hotelami, urzędnikami i prostytutkami.
Gorzko, szczerze, boleśnie, piaskiem po oczach i bez pardonu. Nie zrobiła na mnie takiego wrażenia, jak "Platforma" jednak jest to powieść bardzo dobra, dojrzała, czyta się płynnie. Właściwie, można ją pochłonąć na raz dzięki bardzo gawędziarskiej narracji oraz szczerości, która bije z każdej strony.
Komentarze
Prześlij komentarz