Najgrubszy, a jednocześnie najmniej interesujący tom trylogii Philipa Pullmana. Domknięcie losów Lyry i Willa. Zapowiadało się epicko i dynamicznie, a przede wszystkim, angażująco! Jednak "Bursztynowa luneta" wydaje się jeszcze nudniejsza niż poprzedniczy, wyprana z jakiegokolwiek ładunku emocjonalnego. Kolejne - z pozoru tragiczne - wydarzenia nie robiły na mnie żadnego wrażenia. Nawet mnogość postaci na których autor skupia się w finałowym tomie nie pozwolił mi na znalezienie lubianej postaci. Narracja skacze od Lyry do Willa, od Willa do doktor Malone oraz lorda Asriela lub pani Coulter... Naprawdę, dużo tego, ale żaden z tych wątków nie zaciekawił mnie, nie wywołał syndromy "jeszcze jeden rozdział". A wyprawa do krainy umarłych zapowiedziana na okładce to w rzeczywistości jeden z wielu pomniejszych wątków, który "trwa" mniej niż pięćdziesiąt stron w powieści, która ma więcej niż 500 stron. Rozczarowujące. Mnogość nawiązań biblijnych (anioły i ich upad...
Recenzje książek. Mordercza dawka ironii.